Będą kłopoty - Po pierwszym tygodniu operacji wojskowej w Afganistanie

This is the Polish translation of Into the whirlwind - The first week of the war in Afghanistan by Alan Woods. (October 12, 2001)

Będą kłopoty, świat zmierza bowiem w kierunku katastrofy. Może to zabrzmieć jako niezwykle śmiałe stwierdzenie, ale póki co wszystkie nasze przewidywania, które snuliśmy tuż po tragicznym 11 września systematycznie się spełniają. Niewątpliwie nie jest to jeszcze tak ewidentnie widoczne, jednak gdy wszystko zacznie nabierać większego tempa, mogą nastąpić różnego rodzaju zawirowania o doprawdy nieprzewidywalnych rezultatach.

Planiści w Waszyngtonie są święcie przekonani, że mają wszystko pod kontrolą. Ich samoloty bezsprzecznie opanowały Afgańskie niebo i systematycznie rozbijają w puch swoje cele. Nie ma żadnych strat wśród Amerykanów. Wydaje się, że wszyscy popierają działania USA - nawet Rosja i Chiny. Nie ma żadnych poważnych głosów sprzeciwu. Sondaże w USA pokazują nieomalże 100% poparcie dla administracji Busha. Po prostu raj na Ziemi!

Niestety, takie podejście do sprawy jest niezwykle powierzchowne. Pomimo wielkiej siły wojskowej, amerykańskie koła rządzące mają tę wadę, że bardzo powierzchownie postrzegają realia światowej polityki. Brakuje im wielusetletniego doświadczenia, jakiego nabrała europejska dyplomacja i święcie wierzą w to, że naga siła i wielkie pieniądze rozwiążą każdy problem. To jest najpewniejszy przepis na katastrofę.

Można powiedzieć, że Amerykanie zachowują się tak, jakby nie wiedzieli co robią. W ciągu paru tygodni po feralnym 11 wrześniu kilkakrotnie zmieniali swe cele. Już to dowodzi, że zetknęli się z sytuacją, z którą nie mogą sobie poradzić i nawet najbardziej wyrafinowana technologia nic im nie pomoże.

Tutaj w Moskwie przedyskutowałem wszystkie te sprawy z byłym kanadyjskim korespondentem Fredem Weir'em, który jest powszechnie szanowany za jego rozległą i dogłębną wiedzę na temat rosyjskiej polityki, zarówno wewnętrznej jak i zagranicznej. Podkreślił, że radziecka operacja w Afganistanie z początku miała bardzo podobne założenia do tych, jakie obecnie ma amerykańska. Miało to być małe uderzenie, przeprowadzone przez jednostki specjalne armii radzieckiej, w celu zlikwidowania niewygodnego przywódcy afgańskiego Amina i wprowadzenia Babraka Karmala, całkowicie zależnego od ZSRR. Nie chciano przedłużać swej obecności w Afganistanie po zabójstwie Amina. Jeden z generałów radzieckich, powiedział temuż kanadyjskiemu korespondentowi, że dowództwo było przekonane, iż dobrze wytrenowana, 50-tysięczna armia szybko da sobie radę z oddziałami partyzanckimi i w niedługim czasie będzie mogła się wycofać.

Zupełnie jak Amerykanie teraz, radzieccy dowódcy myśleli, że mają pełną kontrole nad tym co się dzieje. Ale wszystko poszło całkiem inaczej. Codziennie byli atakowani przez brygady partyzantów, które kradły im wyposażenie i zabijały żołnierzy. Musieli więc wziąć odwet. Potem jeden wypadek prowadził do następnego i rozkręciła się cała ta piekielna spirala, która zakończyła się upokarzającym odwrotem Rosjan z Afganistanu w 1989 roku.

Rosjanie weszli do Afganistanu, gdzie zostali złapani w pułapkę - zapłacili za to olbrzymią cenę. Teraz Amerykanie mają dużą szansę na powtórzenie tych błędów. Wyższość ich uzbrojenia i jednostek wywiadowczych, a także sukcesy militarne w wojnie w Zatoce Perskiej i w Kosowie, przekonały ich że mogą zwyciężyć tam, gdzie Moskwa przegrała. Są jednak we wielkim błędzie.

Wojna w Zatoce Perskiej była wojną typową, prowadzoną na idealnym terenie dla rozmieszczenia dużych ilości wojska. W przypadku Kosowa, Amerykanie mieli po prostu wielkie szczęście, że bombardowania rozwiązały cały problem. W obu przypadkach ważną rolę odegrała także postawa Rosji, dzięki której między innymi możliwe były zwycięstwa. Ale teraz sytuacja wygląda zupełnie inaczej.

Warunki naturalne w Afganistanie wcale nie sprzyjają rozmieszczeniu nowoczesnej armii. Jest to kraj surowych i niedostępnych gór, prawie bez jakichkolwiek szlaków drogowych. Przez większość roku w dzień jest skwar, a w nocy - wielkie zimno. Występuje tam także wiatr, którego Rosjanie określali mianem "Afganets" - wieje on z pustyni, przynosząc ze sobą wielkie ilości drobnego, czerwonego piasku. Na pewno nie przysłuży się on dobrze komputerowej aparaturze armii amerykańskiej... Ponadto ataki rozpoczęły się w przededniu bardzo surowej tutaj zimy, która sprawi iż jakiekolwiek akcje z użyciem helikopterów będą bardzo utrudnione lub wręcz niemożliwe.

Ale jeszcze gorsze, od wszystkich powyżej wymienionych niedogodności, będą dla Amerykanów konflikty wśród ludności. Wejdą w tkankę społeczną, która niszczeje od wielu lat na skutek ciągłych wojen. Jest to państwo, gdzie jak do tej pory, nawet przy najbardziej sprzyjających okolicznościach, rząd centralny nigdy nie kontrolował całości terytorium. Jest wiele linii podziału: etniczne rozłamy między Pusztunami, Tadżykami, Uzbekami i Chazarami; religijne różnice między Sunnitami a Szyitami, a także licznymi mniejszymi frakcjami i sektami; plemienna i klanowa rywalizacja występująca nawet wśród dominujących Pusztunów. Wszystko to było obecne od zawsze, ale w ciągu ostatniej dekady bardzo się zaostrzyło. I to mają być dogodne warunki dla wprowadzenia rządu jedności narodowej, który miałby zastąpić Taliban?

Manewry Moskwy

Zupełnie nowym elementem w tym światowym równaniu jest całkowite poparcie dla Ameryki, płynące z Moskwy. Od samego początku Putin wyraża nieomalże bezwarunkowe poparcie dla Waszyngtonu i jego "antyterrorystycznej koalicji". Jest tak entuzjastyczny w tej sprawie, że pojawiły się nawet pogłoski jakoby Rosja miała wstąpić do NATO. Jednak bardziej wnikliwa analiza dowodzi, że sprawy nie wyglądają tak pięknie, jak się to by mogło wydawać.

Ataki terrorystyczne w Ameryce, były paradoksalnie bardzo korzystne dla Putina. Według najnowszych sondaży poparcie dla niego zaczęło powolutku spadać. Rosja nieprzerwanie od 1999 roku prowadzi II Wojnę Czeczeńską. Walki rozpoczęły się po serii bardzo tajemniczych ataków terrorystycznych w Moskwie i innych miastach we wrześniu tamtego roku. Do tej pory nikomu nie udowodniono organizacji tych zamachów. Powszechnie jednak obwiniano czeczeńskich terrorystów, ale żadna z organizacji czeczeńskich nie przyznała się do tego. Natomiast wśród dobrze poinformowanych źródeł w Rosji utrzymuje się pogląd, że to rosyjskie służby specjalne podłożyły wtedy ładunki wybuchowe.

II Wojna Czeczeńska trwa nierozstrzygnięta, co jest między innymi wynikiem przerażającego stanu, w jakim obecnie znajduje się armia rosyjska. Chociaż nie ma ogólnej dezaprobaty dla wojny, to jednak większość ludzi nie podchodzi do niej entuzjastycznie.

Dlatego też Putin dostrzegł ataki na Światowe Centrum Handlu jako swoją wielką szanse. Zagrał swymi kartami najlepiej jak umiał i w rezultacie otrzymał bardzo dużo w zamian praktycznie nic nie dając. Z dnia na dzień znikła z zachodnich mediów krytyka rosyjskiej wojny w Czeczeni.. "Demokratyczne" media na Zachodzie nagle zamilkły w tej sprawie, a szanowani przedstawiciele organizacji humanitarnych odnieśli wrażenie, że niechętnie widziane jest zawracanie głowy wojną w Czeczeni.

Nagle Władimir Putin, który systematycznie podkopywał demokratyczne i związkowe swobody w Rosji, stać się szanowanym przywódcą w gronie cywilizowanych krajów demokratycznych. MFW i BŚ robią wszystko co mogą, aby pomóc rosyjskiej gospodarce. Putin widzi, że Amerykanie ostatnimi czasy pompują duże pieniądze w Pakistan i chce, aby tak samo było i z Rosją. Według niektórych organizacji, w roku 2003 Rosja będzie musiała zapłacić w ramach spłat swego zadłużenia niebagatelną sumkę 19 miliardów dolarów, co odpowiada mniej więcej całemu budżetowi rosyjskiemu… Jakaś ulga w tym ciężkim położeniu byłaby niewątpliwie powitana z radością.

Szczytowym punktem była jednak zapowiedź Chaney'a, szefa amerykańskiej komisji handlu, który zapowiedział w Moskwie, iż ma nadzieje, że Rosja wejdzie do WTO już na początku przyszłego roku. To jest rzeczywiście rewelacja! Przed atakami nikt poważnie nie zaprzątał sobie głowy włączeniem Rosji do WTO w najbliższej przyszłości. Jak szybko zmieniają się czasy…

Niektórzy nawet snuli domysły na temat ewentualnego włączenia Rosji do NATO. Ale jest to kompletna bzdura. Sam pomysł, że Rosja mogłaby zaakceptować zjednoczone dowództwo wojskowe, które potencjalnie lokowałoby jej siły pod amerykańską kontrolą, jest po prostu niedorzeczny. Czy ktokolwiek wyobraża sobie, jak Rosjanie wpuszczają zagranicznych obserwatorów, żeby zbadali ich arsenał? Nawet jeśli te nierealistyczne plany udałyby się, to należy zwrócić uwagę, że rozszerzenie NATO aż do granic Chin spowodowałoby nowe konflikty i niebezpieczne sytuacje.

Ponadto Brytyjczykom i Francuzom, którzy do tej pory odgrywali największą rolę wojskową w Europie, na pewno nie podobałoby się umniejszanie ich roli przez potencjalnie nowe mocarstwo. W rzeczywistości Putinowi w kwestii NATO chodzi o zupełnie coś innego. Chciałby, żeby NATO straciło swój wojskowy charakter i stało się organizacją wyłącznie polityczną. To jest bardzo zabawna w gruncie rzeczy propozycja. NATO - czego Putin jest doskonale świadomy - to agresywny sojusz wojskowy pod kontrolą amerykańską. Jeśli miałoby się ono rozbroić, straciłoby główny powód dla swojego istnienia. Stało by się bezzębnym tygrysem, takim jak chociażby ONZ. To oczywiście pasowałoby Rosji. Jednak stare rosyjskie przysłowie mówi: "żaden diabeł nie da sobie odciąć pazurów". Rzecznicy NATO uprzejmie pochwalili projekt, prowadząc jednocześnie swe interesy tak jak dawniej.

Co takiego Moskwa daje w zamian za te wszystkie przysługi? Putin jak na razie dał np. bardzo dużo poparcia słownego dla Amerykanów, choć i to spotkało się z pewnym sprzeciwem w Moskwie. Nie ma jednak praktycznie żadnego wspomagania w działaniu. Rosjanie mogą dać jakieś źródła wywiadowcze - w końcu wiedzą całkiem sporo na temat Afganistanu. Nie ma także żadnych przeciwwskazań wśród Rosjan co do używania przez Amerykanów baz wojskowych na terenie Uzbekistanu. Co jest jednak znaczące, zabroniono USA używania baz na terenie samej Rosji. Jest kilka powodów, dla których tak się stało.

Pomimo całej gadaniny o zjednoczonym froncie i ocieplaniu się stosunków między Rosją i Ameryką, oba te kraje pozostają głęboko podzielone przez starcia ich interesów na skalę globalną, szczególnie w Środkowej Azji. Oczywiście Moskwa chce, aby Taliban został pokonany i odsunięty od władzy. Ale nie odpowiadałby jej zupełnie scenariusz, w którym Amerykanie wkraczają do Afganistanu i umacniają tym samym swe wpływy w Azji Środkowej. władze w Azji Środkowej, zupełnie jak rosyjskie, są na wskroś skorumpowane, niejednokrotnie zarządzane twardą ręką dyktatorów. Ogólne niezadowolenie z rządów, które wyraża się rosnącym poparciem dla fundamentalistów islamskich, jest bezlitośnie tępione. Jednak dlatego, że Rosja ma w tym regionie wielkie interesy gospodarcze, nie może sobie pozwolić na obalenie dyktatur. Z tego wszystkiego wynika, że cele Moskwy w obecnym konflikcie są jasne: chcą żeby Ameryka zniszczyła Taliban, z czego oni skorzystają poprzez wyciągnięcie jak najwięcej ustępstw ze strony Zachodu. Rosja nie chce natomiast widzieć wzrostu amerykańskiej obecności w Azji Środkowej, nawet tymczasowego. Dobrze zdają sobie oni sprawę, że jak Amerykanie wejdą tam, to już będzie bardzo ciężko ich wyrzucić. Tak więc pomimo całej retoryki o "ocieplaniu stosunków", fundamentalny konflikt między Rosją a Ameryką dalej pozostaje.

Nawet brak sprzeciwu ze strony rosyjskiej w sprawie użytkowania przez amerykanów baz wojskowych na terenie Uzbekistanu jest raczej pozornym niż rzeczywistym ustępstwem. Najprawdopodobniej Uzbekistan sam zgodziłby się na to, bez pytania o zdanie Rosji. Władze w Uzbekistanie mają obecnie wiele kłopotów, szczególnie dokuczliwe są rebelie islamskich fundamentalistów, popierane politycznie i wojskowo przez Taliban. W Uzbekistanie mamy do czynienia ze szczególnie złym reżimem autorytarnym, który staje się coraz mniej popularny wśród mieszkańców tego kraju. Uzbecki dyktator Islam Karimow ma taki zwyczaj, że aresztuje tych biednych ludzi, którzy ośmielą się w jakikolwiek sposób wystąpić przeciwko jego władzy. To oczywiście sprawia, że jest on pierwszorzędnym kandydatem do amerykańskiej koalicji demokratycznych sił, walczących przeciwko Talibanowi.

Rosjanie, którzy znacznie lepiej pojmują obecne wydarzenia w Azji Środkowej, dostrzegają wyraźnie, że mogą one spowodować destabilizacje całego regionu - perspektywa takiego obrotu wydarzeń, napełnia ich grozą. W odwecie za działania Sojuszu Północnego, Taliban wyszkolił dwa lub trzy tysiące partyzantów uzbeckich, którzy obecnie prowadzą ciągłą wojnę partyzancką przeciwko władzom tego kraju. Siły te kontrolują obecnie całkiem pokaźne obszary Uzbekistanu. W zeszłym roku podeszły one nawet pod samą stolicę, Taszkient, zabijając 200 żołnierzy uzbeckich. Wydarzenie to musiało zaalarmować nie tylko Karimowa, ale także i Kreml.

Perspektywa ustanowienia nowych reżimów Talibańskich wzdłuż środkowo-azjatyckich granic musi przeszywać rosyjskie koła rządzące strachem. Cały ten obszar jest niezmiernie istotny dla ich interesów - zarówno strategicznych, jak i gospodarczych. Karimow coraz bardziej wierzy w to, że Ameryka rozwiąże jego problemy, Rosja natomiast z takiego obrotu sprawy wcale nie byłaby zadowolona. Co stanie się, gdy Taliban zostanie w końcu obalony to już zupełnie inna historia…

Faktem jest, że Rosjanie mają pojęcie o tamtejszej rzeczywistości, podczas gdy Amerykanie nie. Muszą dopiero pojąć konsekwencje ich interwencji w Afganistanie. Poruszają siły, o których mają blade pojęcie, i które nie mogą być powstrzymane wyłącznie za pomocą bombardowań z dużej wysokości. Zupełnie jak osaczone zwierze, Taliban dopiero teraz pokazuje swe pazury. Talibowie zagrozili wojną Pakistanowi - jest to jednak niewykonalna groźba. Grożą także wojną Uzbekistanowi: to też jest wykluczone - przynajmniej w sensie wojskowej ofensywy. Możliwe - i bardzo prawdopodobne - jest jednak zwiększenie obecności partyzantki islamistycznej na terenie Uzbekistanu. Niewątpliwie te zagrożenia są brane przez Rosję bardzo poważnie pod uwagę.

Sytuacja w sąsiednim Tadżykistanie też wisi na włosku. Z tego właśnie powodu Rosjanie mają w tym państwie 30,000 żołnierzy, w tym 10,000 na granicy z Afganistanem. Granica ta jest jednak długa i nieszczelna. Po drugiej stronie znajdują się oddziały Sojuszu Północnego, który Rosja popiera wraz z Iranem, Indiami i innymi republikami w Azji Środkowej. Po Moskwie chodzi plotka, jakoby żołnierze 201 Dywizji Strzelców Zmotoryzowanych, stacjonującej na granicy, brały udział w akcjach wojskowych przeciwko Talibanowi. Te doniesienia nie mają żadnego potwierdzenia, a Moskwa cały czas zaprzecza jakoby miała jakikolwiek udział w operacji wojskowej w Afganistanie. Równie dobrze mogą one być jednak prawdziwe. Moskwa będzie w każdy możliwy sposób popierać Sojusz Północny, który chce widzieć na czele nowego rządu afgańskiego, aby osłabić wpływy amerykańskie w tym państwie.

Rosja i Kaukaz

Tymczasem dochodzą sygnały, że Rosjanie, korzystając z okazji, umacniają się na Kaukazie. Wszystko, co na ten temat napisaliśmy w artykule The New World Disorder jak do tej pory się potwierdza. Dwa tygodnie temu Moskwa wystosowała ultimatum do rządu republiki gruzińskiej, wzywające do wydania wszystkich terrorystów, mających swe bazy na terenie Gruzji. W razie nie zastosowania się do niego czekać mają Gruzje bliżej nieokreślone konsekwencje. Mówiąc o terrorystach Rosjanie mają na myśli partyzantkę czeczeńską, która ukrywa się na terenie Gruzji i regularnie prowadzi stamtąd wypady do Czeczeni, aby atakować żołnierzy rosyjskich. Po latach walk, które szczególnie tragiczne piętno wycisnęły na ludności czeczeńskiej, w Gruzji jest bardzo wiele obozów dla uchodźców. Wśród nich niewątpliwie jest sporo partyzantów. Słaby rząd w Tibilisi nie może się temu ultimatum przeciwstawić. Nie kontrolują oni całej sytuacji, a Moskwa doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Mimo tego Rosja przedkłada ultimatum Gruzji właśnie w tym momencie, gdy uwaga całego świata skupiona jest na Afganistan.

Nie tak dawno Rosja podpisała porozumienie, którego gorącymi orędownikami byli Amerykanie, na mocy którego miała wycofać z Gruzji (rzekomo suwerennego państwa) wojska, które pozostawały tam od czasu rozpadu ZSRR. Takie posunięcie nie odpowiada w zupełności interesom rosyjskim w regionie. Chcą oni zwiększyć, a nie osłabić, swą obecność zarówno na Kaukazie, jak i w Azji Środkowej. W Moskwie obserwuje się także z narastającym oburzeniem powiększanie się amerykańskich wpływów w państwach, które do tej pory traktowane są tam jako "nasze terytorium". Wojna w Czeczeni jest głównie po to, aby utrzymać Kaukaz pod rosyjskim panowaniem spychając interesy amerykańskie na dalszy plan. Rosjanom udało się przeciągnąć Armenię na swą stronę, jednak Gruzja wciąż chciała znajdować się pod parasolem amerykańskim - zaproponowała nawet swoje przystąpienie do NATO - Moskwa nigdy by się na to nie zgodziła.

USA przez długi czas manewrowały na Kaukazie i w Azji Centralnej tak, aby przejąć pod swą kontrolę ogromne złoża gazu i ropy naftowej w regionie i aby osłabić tym samym wpływy Rosji i Iranu. Korzystano w tym celu z pomocy tureckich sprzymierzeńców, a także amerykańskich gigantów naftowych. Do tej pory wydawało się, że szala przechyla się na ich stronę. Ale 11 września wszystko odwrócił na niekorzyść Amerykanów. Przechwyciwszy inicjatywę, Rosjanie używają silnej presji wobec Gruzji - kluczowego czynnika w tym równaniu. Amerykanie, zaabsorbowani obecnie w Afganistanie, udzielili wielkiej przysługi Moskwie.

Prezydent Bush zapowiedział, że każde państwo dające schronienie terrorystom, będzie traktowane jako państwo terrorystyczne i zostaną wobec niego wyciągnięte odpowiednie konsekwencje. Rosja wzięła Busha za słowo i wystosowała ultimatum do Gruzji. Jednak to nie koniec. Gruzja jest etnicznie podzielona - jest tam nawet kilka zbuntowanych republik z Abchazją i Addżarią na czele. Rosjanie wspierali te republiki, aby wywrzeć większą presje na rząd w Tibilisi. Kilka dni temu helikopter ONZ został zestrzelony nad Abchazją, a jego załoga - zabita. Ponadto we wtorek, 9 października grupa czeczeńskich i gruzińskich bojowników napadła wioskę w Abchazji, zabijając 14 ludzi. Urzędnicy Abchascy oświadczyli także, iż bojownicy czeczeńscy i gruzińscy zaatakowali region Kodor w Abchazji.

Rozwój wypadków pozwala Moskwie na dalsze działanie. Rosyjski Minister Obrony Siergiej Iwanow powiedział ostatnio dziennikarzom: "Obecnie jest zupełnie jasne, że władze Gruzji albo nie kontrolują sytuacji na własnym terytorium, albo manipulują terrorystami dla osiągnięcia swych celów". Można zatem chyba przypuszczać, że konflikt między Moskwą i Tibilisi jest bardzo prawdopodobny. Nie można wykluczyć, że nastąpi nawet rosyjska inwazja, choć jest to mało prawdopodobne. Na pewno jednak Moskwa wykorzysta całą sytuacje, aby zmusić Gruzje do zerwania z Ameryką i powrotu do rosyjskiej strefy wpływów. Amerykańscy "przyjaciele Gruzji" mają obecnie związane ręce. Teraz mają inną - znacznie większą - pieczeń na ognisku.

Tymczasowa zbieżność interesów między Ameryką i Rosją nie potrwa długo. Na pewno będą co i rusz wybuchały nowe konflikty między nimi. Obecne manewry obu stron są jakby grą w szachy na skalę globalną. Rosja obawia się, że zostanie zaszachowana przez Amerykę na Kaukazie i w Środkowej Azji - aby tego uniknąć odpowiednio przesuwa swe pionki. W nadchodzących miesiącach i latach gra ta dalej będzie trwać, każda ze stron będzie próbowała zdobyć przewagę nad przeciwnikiem. Ale nie jest to zwykła gra - każdemu ruchowi będą towarzyszyć nowe wojny i katastrofy. Którakolwiek ze stron wygra, przegranymi przede wszystkim będą biedni ludzie na całym świecie. Żaden z tych wielkich zbrodniarzy nie będzie patrzył na to ile milionów osób w wyniku jego działań zginie. Cała ta retoryka o cywilizacji, wolności, humanitaryzmie, sprawiedliwości i pokoju jest fałszywa. Prawdziwym motywem jest wyłącznie pogoń za zyskami oraz strategiczna i wojskowa przewaga, która jest tylko warunkiem osiągnięcia tego pierwszego (i pierwszorzędnego) celu.

Amerykańskie dylematy

Pomimo ogromnej pewności siebie, problemy dla Amerykanów dopiero się rozpoczynają. Nie można zapomnieć o tym, że nie osiągnęli oni jeszcze całkowitego ustabilizowania sytuacji na Bałkanach, gdzie szykują się nowe wybuchy niezadowolenia społecznego. Mimo to USA zdecydowały się otworzyć nie jeden, ale kilka nowych frontów. Jak do tej pory bombardowania idą im bardzo dobrze. Wyrządzili znaczne szkody na ziemi, nie tracąc jednocześnie ani jednego żołnierza. Obrona przeciwlotnicza Talibanu nie stanowiła większego zagrożenia dla Amerykanów, a użycie latających na dużych wysokościach samolotów sprawiło, że stała się ona zupełnie bezużyteczna. Amerykańskie siły lotnicze w całości opanowały niebo nad Afganistanem i stały się na tyle bezkarne, że naloty są teraz przeprowadzane nawet w dzień. Zamierzają kontynuować je przez najbliższe dni lub nawet tygodnie aż do momentu, kiedy talibańska infrastruktura wojskowa (a wraz z nią i resztki cywilnej) zostanie praktycznie w całości zniszczona. Dopiero wtedy będą chcieli wysłać siły lądowe.

Dla armii amerykańskiej jest to całkiem dobra wiadomość. Dla ludności afgańskiej oznacza ona koszmar. Dziennik Moscow Times cytuje słowa sklepikarza z Kabulu:

"'Znowu rozpocznie się dla nas najciemniejsza z możliwych burz' powiedział sprzedawca warzyw Jamal Uddin, zamykając swój sklep po rozpoczęciu ataków późnym wtorkiem, 'po prostu siadamy w ciemności, patrzymy się na niebo i czekamy na śmierć." Jest to troszeczkę inny obraz od tego, z jakim zaznajamiają nas media na Zachodzie. Kolejny raz opinia publiczna w tych krajach karmiona jest propagandą o "sprytnych bombach", które pozostawiają w spokoju niewinnych cywilów. W praktyce jednak amerykańskie bombardowania zniszczą ostatnie ślady cywilizacji w Afganistanie, zabijając wiele cywilów i pogłębiając tą nieopisaną nędzę, w jakiej żyją Afgańczycy.

Amerykańscy politycy i generałowie wciąż zbywają milczeniem wiadomości o prawdziwej sytuacji humanitarnej w Afganistanie. Dla nich jest to tylko kwestia techniczna. W Waszyngtonie Sekretarz Obrony USA Donald Rumsfield z uśmiechem donosił, że po pierwszych dniach bombardowań samoloty koalicji mogą latać 24 godziny na dobę bez obawy o swe bezpieczeństwo (bezpieczeństwo ludności najwyraźniej nie zostało wzięte pod uwagę). "Uważamy, że obecnie możemy kontynuować operacje prawie całą dobę" dodał Rumsfeld.

Kontynuowanie ciągłych nalotów jeszcze bardziej zniszczy Afganistan. Jedyną rzeczą, o którą będą w tej sytuacji martwić się amerykańscy i brytyjscy piloci, będzie… mniej czasu na sen. Wszystko to sprawi, że Zachód ulegnie złudnemu poczuciu bezpieczeństwa. Wiara w wyższość ich nowoczesnego uzbrojenia i ogromnej jego mocy oraz precyzyjnej technologii, razem z przekonaniem, że racja może stać tylko po ich stronie, pogłębi wrażenie, że "kontrolujemy całkowicie sytuacje" - będzie tak dopóki sytuacja nie zacznie kontrolować ich...

W rzeczywistości wszystko to nie jest takie proste. Oprócz problemów, związanych z nieprzyjaznym środowiskiem dla prowadzenia wojny, walki w Afganistanie rozbudzą mnóstwo innych sporów w całym regionie lub nawet dalej. Dla każdego obserwatora oczywistym jest, że USA nie mają w tym regionie żadnych sojuszników, na których mogły by polegać. Poparcie pakistańskiej dyktatury jest wymuszone i niepewne. Przedłużanie wojny może doprowadzić do bardzo niebezpiecznej sytuacji, dlatego też Muszaraff powiedział Amerykanom: "cokolwiek macie zamiar robić, róbcie to jak najszybciej". Niestety, zadania czekające USA nie mogą być wykonane szybko. Niebezpieczne konsekwencje takiego działania dla Pakistanu, z jego wybuchową mieszanką etniczną i kryzysem ekonomicznym, są widoczne gołym okiem.

Pogarszając całą sytuacje, aby uzyskać poparcie Islamabadu, Waszyngton został zmuszony do zmiany swej polityki zagranicznej na korzyść Pakistanu, co z kolei spowodowało oburzenie w Indiach. W ostatnich latach USA wyraźnie popierało Indie. Gdy w zeszłym roku Clinton odwiedził Delhi, praktycznie poparł ten kraj przeciwko Pakistanowi w konflikcie o Kaszmir. Teraz jednak w Indiach czują się zdradzeni, ponieważ Amerykanie, aby uzyskać poparcie Pakistanu w wojnie z Afganistanem, zaczęli jemu proponować sporne terytoria. To typowy przykład w jaki sposób kwestie narodową traktują wielkie mocarstwa - używają słabe i uciskane narody wyłącznie jako kartę przetargową w swej polityce międzynarodowej.

Rząd indyjski jest wściekły z powodu tej nagłej zdrady. I chociaż nie będzie publicznych protestów, to jednak będą oni bardzo sceptycznie podchodzić do każdej prośby ze strony Waszyngtonu. Polityka indyjska nieuchronnie skieruje się teraz na Rosję, co jeszcze bardziej skomplikuje amerykańskie działania w tamtym regionie. Kiedy obalony zostanie Taliban, Amerykanie zrozumieją że Sojusz Północny nie będzie reprezentować ich interesów, ale Rosji, Iranu i Indii. To właśnie dlatego Pakistan oponuje wszelkim próbom włączenia do rządu Sojuszu Północnego. Tak więc tutaj też szykują się kolejne konflikty, które wybuchną miejsce po obaleniu Talibanu.

Jedynym sposobem na utrzymanie zbudowanego przez Amerykanów rządu będzie obecność wojskowa przez bliżej nieokreślony okres czasu. Rząd w Kabulu, który będzie utrzymywany wyłącznie przez Amerykanów niewątpliwie będzie działał tak jak oni będą tego chcieli. Biorąc pod uwagę Afgańskie tradycje i tamtejszą poniszczoną tkankę społeczną, będzie to oznaczało kolejną, długą wojnę partyzancką, w którą zostanie wciągnięta Ameryka zupełnie tak jak ZSRR. Jest to scenariusz najgorszych koszmarów amerykańskich planistów.

Wszystkie strony obecnego konfliktu przeliczyły się w swoich rachubach. Amerykanie przeliczyli się, gdy wsparli fundamentalistów (pośród których był także i sam bin Laden) w walce przeciwko Związkowi Radzieckiemu, wierząc że będą mogli sprawować nad nimi kontrolę. Pakistan zrobił podobny błąd i teraz przyjdzie mu za to zapłacić. Taliban i bin Laden też źle ocenili sytuacje (jeżeli w ogóle cokolwiek oceniali…). Naiwnie wierzą, że to oni i ich specyficzna wersja Islamu sprawiły, że pokonali ZSRR i teraz pokonają w ten sam sposób USA. Pogląd taki został wyrażony najdobitniej przez Ahmeda Sattara - doradcę jednego z liderów fundamentalistów Szeika Omara Abdul Rahmana - obecnie przebywającego w jednym z amerykańskich więzień: "Jeśli mogłem pokonać Imperium Zła [ZSRR], mogę pokonać każdego innego najeźdźcę".

Jednak fakty są takie, że jak do tej pory fundamentalistom udało się pokonać wyłącznie narzucony przez Moskwę rząd, który z resztą został przez swych sojuszników opuszczony jako część umowy z Amerykanami. ZSRR odcięło stały dopływ uzbrojenia i innych potrzebnych rzeczy, podczas gdy Pakistan i Arabia Saudyjska - nie bez cichego przyzwolenia i wsparcia finansowego Amerykanów - dalej wspierały siły mudżahedinów. Tak samo Taliban nigdy nie zdobyłby Kabulu, gdyby nie wsparcie ze strony Pakistanu. Ponieważ obecnie to wsparcie się skończyło - dni Talibanu są policzone. To jednak nie oznacza, że wojna w Afganistanie może zakończyć się szybko.

Z wojskowego punktu widzenia, obecna część operacji - czyli głównie bombardowania z dużych wysokości - to bardzo łatwa część. Niestety - tak często powtarzane przez Amerykę cele nie mogą być zrealizowane wyłącznie poprzez bombardowania. Prędzej czy później będą musieli rozmieścić oddziały lądowe. Wtedy zacznie się naprawdę trudna część operacji. Wprawdzie nie będzie trudnym wypędzenie Talibów z miast, ale za to uczynienie tego w stosunku do zdeterminowanych sił partyzanckich, stacjonujących w górach, gdzie mogą kryć się w jaskiniach i tunelach, będzie niezwykle trudne. Wojna na lądzie może trwać bardzo długo, a straty po stronie amerykańskiej są niestety nieuniknione.

Kłopoty dopiero teraz się rozpoczną

Źródeł obecnego konfliktu należy szukać w czasach wojny ZSRR z Afganistanem, kiedy to USA jednoczyła różne odłamy fundamentalistów, uzbrajając i szkoląc ich do walki przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Nawet wtedy, gdy zbrodnie Talibów stały się publicznie znane i zaczęto krytykować Amerykę za współudział i niechęć do potępienia tej autorytarnej władzy, były Doradca Sekretarza Stanu Zbigniew Brzeziński ripostował: "Co było ważniejsze patrząc z punktu widzenia historii świata? Taliban czy upadek Imperium Radzieckiego? Garstka biegających Muzułmanów, czy też wyzwolenie Europy Środkowej i zakończenie Zimnej Wojny?"

W tych kilku zdaniach zawarta jest cała głupota, arogancja i krótkowzroczność, jaką charakteryzuje się zagraniczna polityka USA. Teraz te słowa mszczą się na Amerykanach.

Poprzez swe akcje Amerykanie prowokują falę destabilizacji w całym regionie. Wzmogą oni konflikt między Indiami a Pakistanem, co może mieć niebezpieczne i nieprzewidywalne konsekwencje. Dalszej destabilizacji ulegną Pakistan i państwa Środkowej Azji, gdy fala społecznych niepokojów zacznie się rozszerzać. USA osiągną dokładnie odwrotny rezultat od tego, którego oczekiwali. Jak to ujął Ahmed Sattar: " Rząd amerykański nie może tego zrozumieć. Można zabić Osama bin Ladena dziś lub jutro. Można aresztować go i osądzić. Czy to jednak rozwiąże problem? Nie. Jutro będzie ktoś inny".

Korzenie terroryzmu leżą w obecnym porządku gospodarczym, czyli kapitalizmie, którego niszczące działania nasiliły się szczególnie w ciągu ostatnich 10-20 lat. Kreuje on ludzi bezrobotnych i nie posiadających żadnych środków do życia, którzy potem zasilają szeregi armii bin Ladena. Trucizna, jaką jest fundamentalizm islamski, została wstrzyknięta tamtejszym ludziom przez Amerykę, aby zwiększyć zależność między tymi krajami a USA. Tak więc odpowiedzialność za całą zaistniałą sytuacje musi spaść na system kapitalistyczny i wielkie mocarstwa, które podtrzymują go poprzez kombinacje brutalnej siły i cynicznych manipulacji.

Jak można zaufać ludziom, którzy obecnie mówią o "wojnie z terroryzmem", a na których jednocześnie ciąży największa odpowiedzialność za zaistniałą sytuacje? To tak, jakby podpalacza postawić na czele straży pożarnej! Zamiast ugasić ogień, będzie on tylko podsycał go dolewając benzyny. I to właśnie robią między innymi George W. Bush i Tonny Blair.

Robotnicy i ich organizacje na całym świecie nie mogą mieć jakichkolwiek złudzeń co do tzw. "antyterrorystycznych" planów wojskowego i politycznego establishmentu. Trzeba powiedzieć NIE dla obecnej akcji wojskowej w Afganistanie! Nie zapobiegnie ona terroryzmowi i nie pomoże Afgańczykom, a wręcz przeciwnie: spowoduje jeszcze większą niestabilność, więcej wojen, śmierci i cierpień. Nie możemy akceptować nakładanych na nas ciągle ograniczeń, w związku z kryzysem ekonomicznym, zamykania fabryk, powstrzymywania wzrostu płac i zwolnień, przeprowadzanych pod pretekstem światowej sytuacji. Nie wolno nam także zgadzać się na ograniczenia praw obywatelskich które podejmowane są pod płaszczykiem "antyterrorystycznego" prawa.

Tylko ludzie pracy z całego świata mogą położyć kres obecnemu koszmarowi, poprzez wzięcie władzy w ich własne ręce, wywłaszczenie ogromnych korporacji i instytucji finansowych, które zdominowały naszą planetę i odpowiedzialne są za ciągłe kryzysy, nędze i niepewność jutra, ponieważ dla nich największą wartością jest pieniądz - nie człowiek. Jedyną wojną, jaką gotowi jesteśmy stoczyć, będzie wojna o socjalistyczne przekształcenia społeczeństwa zarówno w naszych krajach, jak i na całym świecie. Jedyną słuszną sprawą, jest sprawa ludzi, którzy stwarzają bogactwa, a nie mogą z nich skorzystać. Tylko robotnicy nie mają żadnego interesu i przede wszystkim zamiaru, aby wykorzystywać innych ludzi. Możemy ufać tylko naszym własnym siłom!

Ostatnie wydarzenia pobudziły do myślenia o polityce wielu ludzi, którzy do tej pory się tymi sprawami nie interesowali. Konieczne jest ze strony aktywistów ruchu pracy obalenie mitów, wytworzonych przez kłamliwą i pełną hipokryzji propagandę rządów i mediów, a także pokazanie co tak naprawdę doprowadziło do wojny i kto powinien decydować o dalszej polityce. Uzbrojeni w idee Marksizmu, będziemy mogli wyjaśnić prawdziwe i doniosłe znaczenie ostatnich wydarzeń jeszcze większej liczbie ludzi, niż kiedykolwiek. Potworne katastrofy, które czekają nas już wkrótce, sprawią że zacznie się budzić świadomość milionów ludzi. Potrzebne jest nam teraz zbudowanie realnej, marksistowskiej politycznej alternatywy, na której czele będą stali ludzie zdolni do pokazania wyjścia z kryzysu poprzez transformacje socjalistyczne całych społeczeństw.